Projekt historyczny
część 1:
giezło
Trochę ostatnio brakuje mi czasu, ale obiecałam Wam sprawozdanie z realizacji projektu krok po kroku, więc oto i moje zapiski.
Od początku zatem: Czym jest giezło?
Giezło to nic innego, jak rodzaj koszuli. W tym wypadku dziewczęcej. Choć słowniki podają zazwyczaj, że chodzi o część ubioru z XVI i XVII wieku, to jednak rozmaite źródła używają tej nazwy także w odniesieniu do okryć starszych, w tym (co w naszym wypadku bardzo istotne) do strojów słowiańskich.
Jak uprzedzałam we wstępie do projektu, poza założeniem historycznym, że przybliżamy polskie korzenie, przyświeca nam też cel ekonomiczny, czyli po prostu zamysł ma być realizowany w miarę tanio. Rzecz jasna, z racji, iż jest to projekt szkolny, a nie typowa rekonstrukcja historyczna, w niektórych momentach musimy iść na kompromisy. Nie każdy rodzic może sobie pozwolić na tkaninę wełnianą czy lnianą o odpowiednim splocie i naturalnie farbowaną, w związku z czym dozwolony został len z domieszką bawełny i sama bawełna. Do kolorów też postanowiłyśmy się nie czepiać. Od czegoś trzeba zacząć, a my stawiamy na naukę przez zabawę.
Wracając jednak do mojej osobistej twórczości. Jak już pisałam, ostatnimi czasy zaopatrzyłam się w hurtowe niemal ilości lnu w postaci letnich, luźnych spodni w dużych rozmiarach. Warunek: naturalny len 100%. Pod tym względem nie robiłam wyjątków. Osobiście "niehistoryczne" domieszki z importowaną bawełną w przedbiegach odrzucałam. Ze względu na preferencje Dziecięcia Młodszego na giezło zostały przeznaczone te spodnie w kolorze spranego buraczka. Sprawdziłam w "Kuchni Słowian": podobny kolor można było otrzymać naturalnie. Niekoniecznie dzięki rzeczonym buraczkom, sprowadzonym dopiero przez Bonę. Same spodnie pierwotnie prezentowały się tak:
Do tego będzie także lniany fartuszek w kolorze zbliżonym do turkusu.
Cztery takie bieżniki udało mi się kupić w "Szmizjerce" na ul. Dwornej. To z resztą doskonały punkt zaopatrzenia w materiały do "recyklingu". Starczy na słowiańskie fartuchy dla całej rodziny.
Po zmierzeniu Zainteresowanej przystąpiłam do cięcia tkaniny, moją ulubioną metodą (jak na krawca dyplomowanego przystało - wstyd się przyznać!) czyli "na oko".
Zadanie było o tyle utrudnione, że jedna z nogawek była u dołu mocno wystrzępiona. W związku z powyższym musiałam tak zaplanować całość, aby ominąć newralgiczny punkt a jednocześnie tak wykorzystać resztę, by tkaniny starczyło na całe giezło (na ok. 128 cm wzrostu).
U dołu, w prawej części nogawki, wyraźnie widoczny wyszarpany fragment tkaniny. |
Po kilku chwilach zwątpienia koniec końców udało mi się skroić zaplanowany strój. Z przyczyn technicznych nie jest on ani do ziemi (ale jest do kostek), ani bardzo rozkloszowany. Koszula nie jest przylegająca, a od pasa do ziemi wszyte zostały kliny, lekko poszerzające giezło ku dołowi. Tu znowu problemy z ilością materiału dały o sobie znać i kliny, aby w ogóle miały szansę zostać ujęte, zostały pozszywane z pozostałych, mniejszych kawałków.
Niemniej w efekcie całość udało się pozeszywać tak, aby tworzyła spójną całość, z zachowaniem jednakże (dla ułatwienia) kilku pierwotnych szwów. Gdyby nie chroniczny niedobór czasu prawdopodobnie pokusiłabym się o szycie ręczne (moje ulubione z resztą) a tak posłużyłam się współczesną technologią w postaci maszyny. Efekt mniej więcej taki, jak na zdjęciu poniżej:
Niestety pewien problem nastręczyło wykończenie. Zaplanowana pierwotnie krajka okazała się kompletnie niedostępna, ani w Łomży, ani w kilku pasmanteriach w Warszawie. Internet zaoferował pomoc w postaci allegro, gdzie jednak wyszukane krajki zyskiwały zawrotną, jak na moje skromne możliwości, kwotę blisko 90 zł. za mniej więcej 5 m. taśmy. Rzecz jasna wiem, że wykonanie tego typu dodatku to kwestia poświęconego czasu i materiału, więc trudno mi się dziwić, jednakże koszt nie przystawał do "ekonomicznego" podejścia do projektu, w związku z czym został wymieniony na "tańszy zamiennik" w postaci motków kordonku (ok. 4 zł. za motek). Ze względu na tonację giezła postawiłam na kontrast, czyli biały, żółty i blado zielony (jakkolwiek by tego koloru nie nazwać). Na początek białym kordonkiem zaznaczyłam linię brzegową, taka "a'la fastryga".
Potem jednak, zaczęłam dokształcać, zastanawiać i rozplanowywać. Koniec końców postanowiłam zaryzykować i zaczęłam... haft. Mam nadzieję, że nie popsuje mojej słowiańskiej wizji...
Przede mną jeszcze jedno jedno giezło, tym razem kobiece, i dwa stroje chłopięce. Oj, będzie się działo! Jeśli jesteście ciekawi, co z tego wszystkiego wyniknie, zaglądajcie!
A tyle zostało ze spodni ostatecznie:
Zdolna Bestia! Giezło cudne :)
OdpowiedzUsuńZdolna Bestia! Giezło cudne :)
OdpowiedzUsuńDzięki ;* Jutro pierwsze sprawozdanie ze stroju chłopięcego. To prezentuje na prawdę nadzwyczaj "słowiańsko" na Zainteresowanej. Aż samą mnie to zaskoczyło.
Usuń