czwartek, 31 grudnia 2015

Szczęśliwego Nowego Roku!





Szczęśliwego Nowego Roku!



Kto by pomyślał, że jestem tu już rok...
Dla mnie ten czas był szczególny. Był to bowiem rok obfitujący w nowe pomysły, rok odkrywania rzeczywistości na nowo, rok nowych doświadczeń i znajomości. Jednocześnie był to też czas porażek, problemów organizacyjnych i nie tylko... Ale, jak każde z minionych lat, tak i ten rok, czegoś mnie nauczył.

Aby zamknąć już ten rozdział i wkroczyć z podniesionym czołem w przyszłość, czas uporządkować dotychczasowe przemyślenia i przekuć je twórcze działanie. 

W tym miejscu chciałabym złożyć Wam z okazji nadchodzącego nowego roku wszelkiej pomyślności:
zdrowia - bo bez niego ani rusz,
szczęścia - bo obok zdrowia jest najważniejsze,
miłości - bo dodaje skrzydeł,
przyjaźni - bo jest ratunkiem w potrzebie i radością bez potrzeby;),
i pomysłów - bo każdy dzień trzeba przeżyć, a im więcej z siebie damy, tym więcej do nas wróci.
Przynajmniej: podobno;)
Wszystkiego najlepszego!





środa, 30 grudnia 2015

Pseudopoetyckie Zapiski Irenki: ***



Pseudopoetyckie zapiski Irenki



Parafrazując mistrza: "Nie cierpię się denerwować". Ale czasami to nieuniknione. A pod wpływem chwilowego impulsu powstają różnorakie "cuda - wianki". Ot, tak, w celu "wyżycia" emocji.

I tak, wiele już miesięcy temu, światło dzienne zobaczył kolejny mój twór. "Rozstanie".


***



Dwa kubki-bliźniaczki
w codziennym użyciu
ożywiały kuchnię 
wzorem koralowym
Otrzymane kiedyś od siostry bliźniaczki
zwracały ku sobie
takie same głowy

Lecz czas - szermierz bez serca
rozciął słabe więzy
rozwiał po podłodze ptaki
i wzory ludowe
Jakby z żalu za rozstaniem
bez i dla pieniędzy
Jeden z kubków upadł
i roztrzaskał głowę


***


Smutna ta końcówka roku. Choć nasi praojcowie nadejście nowego cyklu świętowali już 25 grudnia (ale to już akurat zupełnie inna historia). Grunt, że w nowy rok wkroczę uboższa o kilka starych znajomości, bogatsza o nowe, a z całą pewnością, mądrzejsza o nowe doświadczenia. W końcu: człowiek się uczy na błędach. Przynajmniej podobno.

Jedno Wam tylko powiem: mam nadzieję, że w nadchodzącym roku ominą mnie wątpliwej jakości przyjemności słuchania ewidentnie nieszczerych, względnie fałszywych informacji i zapewnień. Ze strony bliskich oczywiście, bo na dalszych nie mam żadnego wpływu, ani mocy decydowania. Ani ja ich znam, ani oni mnie. 

W tym miejscu, poza oczywistymi życzeniami sukcesów i zdrowia w nadchodzącym roku, pragnę Wam wszystkim życzyć, jak najmniej rozczarowań i ludzkiej nieszczerości.

Na pociechę na jutrzejszy wieczór mam w planach "świąteczną" ucztę, czyli to, co "tygryski lubią najbardziej". A przynajmniej - ja.




Barszcz, paszteciki, pierogi z kapustą i pieczarkami oraz sernik i makowiec (to ostatnie to na specjalnie życzenie ślubnego). Można by rzec: nadal postnie i w "klimatach", ale przecież Boże Narodzenie jest tylko raz do roku, i tak krótko...



sobota, 19 grudnia 2015

Psudopoetyckie Zapiski Irenki: "Mojego domu nie ma na zachodzie"




Pseudopoetyckie Zapiski Irenki



Z tego cyklu powstało już "dzieł" wiele, aktualnie liczone są w tysiącach. Na szczęście większość trafia do szuflady, czyli Sami-Wiecie-Gdzie;)

Niemniej część z nich, szczególnie jeśli powstała w jakimś określonym celu, będzie pojawiała się tutaj. To, co za chwilę będziecie mieli okazję przeczytać, ma charakter bardzo osobisty i właściwie powinno być obarczone dedykacją. Jednak z racji tego, że osoba zainteresowana nie zagląda na tą stronę, dedykacja jest zbędna, albowiem i tak do niej nie dotrze. Potraktujmy więc poniższy tekst jako moją formę wyżycia się, bez większych podtekstów.



***

Mojego domu nie ma na zachodzie
gdzie ziemia obca
i ludzie nie moi
Mój dom ogląda słońca promienie o wschodzie
gdzie ziemia czerwona
i serce się kroi


Mojego domu nie ma na zachodzie
gdzie w fałszywym uśmiechu 
czai się pogarda
W moim domu biednie, lecz trawa zielona
i pamięć kamieni
wola jak stal twarda

Mojego domu nie ma na zachodzie
gdzie złuda ciepła pieści
łatwym życiem kusi
Mój dom tam, gdzie słońce o poranku wschodzi
gdzie ludzie krwią spleceni
na bogactwa głusi

***


Nie dopatrujcie się podtekstów, proszę, na prawdę nikogo nie miałam zamysłu obrażać, ani oceniać. Po prostu - potrzeba chwili.



niedziela, 5 lipca 2015

Wrzos


Ach, długo jeszcze poleżę
w szklanej wodzie, w sieci wodorostów, 
zanim nareszcie uwierzę,
że mnie nie kochano, po prostu. *





Wrzos, 

czyli Ofelia po polsku


Kiedy jeden z moich znajomych umieścił na facebooku ten obraz Ofelii nie przypuszczałam, że w mojej głowie uruchomi on ciąg nieposkromionych skojarzeń.

Kim była szekspirowska Ofelia nie trzeba nikomu specjalnie przypominać. Kto ma z tym problem lepiej niech się nie przyznaje;). Odsyłam do lektury "Hamleta". I choć o autorstwo, jak również o samą postać Szekspira prowadzone są spory i dyskusje, tak co do samej treści dramatu nie ma wątpliwości. Zawiedziona w swym uczuciu dziewczyna znajduje swoje wybawienie w toni jeziora.

Jak widać po wstępie mroczna postać szalonej bohaterki XVI-wiecznego dramatu "zapładniała artystycznie" umysły późniejszych twórców. Dosłowność tragizmu przedstawiła w swoim wierszu pt. "Ofelia" Maria Pawlikowska-Jasnorzewska. W późniejszym okresie postać ta pojawiła się również  u Małgorzaty Musierowicz w książce pt. "Kłamczucha".

Ale porównań do losu Ofelii, mniej lub bardziej dosłownego, w polskiej literaturze możemy odnaleźć znacznie więcej. Bolesław Prus podobny los zgotował jednej z bohaterek swojej powieści "Emancypantki", pani Emmie Latter. Z kolei Maria Rodziewiczówna wspomina postać pewnej "wrogiej" topielicy w "Błękitnych".

Jednakże tragizm Ofelii, swoiste piętno, odcisnęło się również na innych bohaterkach. Może spotkał je niekoniecznie taki sam finał, jednak w konsekwencji niemniej tragiczny. Najbardziej dla mnie osobiście znamiennym jest oczywiście (mój ukochany skądinąd) "Wrzos" wspomnianej już Marii Rodziewiczówny. Mimo, że porównywane bohaterki wiele różni, to jednak łączy je jedno: odtrącenie w uczuciu i - w konsekwencji - śmierć, mniej lub bardziej "na własne życzenie". 


Zdjęcie: domena publiczna

Dla niewtajemniczonych: Kazia, podobnie jak Ofelia podporządkowana ojcu, spełnia jego wolę wychodząc za mąż "z rozsądku". Na wstępie jednak deklaruje w umowie przedślubnej formę "białego małżeństwa", na co narzeczony bez wahania przystaje, albowiem dla niego to małżeństwo ma być również swoistym dogodzeniem woli ojca (jego w tym wypadku) i służyć zdobyciu pieniędzy po matce. Jak łatwo się domyślić podobny układ nie wróży niczego dobrego, szczególnie gdy do kompletu zjawi się eks-narzeczony Kazi...

Jeśli jednak chcecie dowiedzieć się więcej o losach polskiej Ofelii, przeczytajcie "Wrzos" lub chociaż obejrzyjcie film ze Stanisławą Angel-Engelówną i Franciszkiem Brodniewiczem w rolach głównych.
Na powyższym kadrze z filmu: Mieczysław Cybulski (Stach, eks-narzeczony) i Stanisława Angel-Engelówna (jako Kazia).











* Maria Pawlikowska-Jasnorzewska "Ofelia"

czwartek, 2 lipca 2015

Mysie uszko



Wciąż jeszcze świt jest szary, zmierzch niebiesko-złoty,
Dzień przechodzi na jedną, noc na drug ą stronę
I róże zakwitają bez większej ochoty:
Bo tak są przyzwyczajone.






 Mysie uszko




Jakiś czas mnie tu nie było... Nie, żebym nie miała pomysłu, co napisać, nie żebym nie miała dla Was zdjęć czy ciekawostek. Jest tego aż nadto. Ale było coś, czego mi zabrakło. Przez ostatnie miesiące bardzo brakowało mi czasu. I ochoty na spędzanie czasu przy wynalazkach współczesności, ale to już inna historia;)

Maj i czerwiec to zazwyczaj bardzo gorące miesiące. I nie chodzi tutaj tylko o temperaturę (ta akurat w tym roku nas nie rozpieszczała), ale o intensyfikację zadań w pracy.

A jednak na pracy się świat nie kończy, i w pracy się nie zamyka. Poeta rzekłby zapewne, że świat zamyka się w dłoniach. I to, co jest na wyciągnięcie ręki, to czego możemy dotknąć, to, co możemy objąć staje się całym światem. Ale gdzieś tam, poza tym, co widoczne dla oczu ukrywa się inny świat. Świat, którego w dłoniach nie zamkniemy, ale odnajdziemy w sercu.

Patetycznie? Być może. Ale ostatnie dni były dla mnie lekko refleksyjne. Znacie "Nad Niemnem"? Już na początku powieści Justyna i Marta wracają z Kościoła na ważne w ich domu wydarzenie: imieniny ciotki Emilii. Co ma wspólnego powieść z refleksyjnością ostatnich dni? Cóż, imieniny Emilii wypadają 30 czerwca. Wiem, bo takie imię nosiła moja nieżyjąca już Mama.

Podobno niezapominajki są symbolem pamięci. 15 maja obchodzone jest Święto Polskiej Niezapominajki (więcej info tutaj, razem ze szczegółowymi linkami do stron bardziej szczegółowych).
Poza swoim wydźwiękiem proekologicznym święto to ma również drugi wymiar. Mniej już namacalny w swojej istocie. Jego celem ma być bowiem zachowanie od zapomnienia ważnych chwil w życiu, osób, miejsc i sytuacji. I w taki oto sposób zyskujemy również powiązanie z niniejszym blogiem;)

Ciekawostka: Grecka nazwa niezapominajki - Myosotis - znaczy dosłownie tyle, co "mysie uszko" (od mys - mysz i us - ucho. Czyż nie słodko?;)

Informacja dla mniej lub bardziej zaprawionych w boju ogrodników: niezapominajki są niestety podatne na choroby grzybicze, takie jak mączniak prawdziwy. Dla mnie to prawdziwa zmora, albowiem przez tego właśnie grzyba musiałam pozbyć się swoich tegorocznych niezapominajek.




niedziela, 12 kwietnia 2015

Przepiśnik Irenki - Pasztet





Niniejszym powracam po dłuższej nieobecności.

Przyznam szczerze, że doznałam bardzo miłego zaskoczenia. Nie spodziewałam się, że ktoś zapyta, co się dzieję, czemu mnie nie ma, dlaczego nie piszę?... To na prawdę bardzo miłe i... dziękuję Wam za to :)

Cóż, powód nieobecności jest dosyć prozaiczny: codzienne obowiązki, praca, święta... I tak trochę ten czas uciekł przez palce. Przez tych kilka tygodni powstało parę nowych pomysłów, trochę materiałów, które po opracowaniu ukażą się na blogu.

Tym czasem, powracając do minionych dopiero co świąt Wielkiej Nocy, przygotowałam dla Was przepis na pasztet. Mojej Babci oczywiście, żeby nie było, że jakiś nietradycyjny. Jak najbardziej "z korzeniami";)


Przepiśnik Irenki - Pasztet


Nie wiem, czy pasztet lubicie, jako że jednak u nas jest pozycją obowiązkową z okazji świąt i uroczystości maści wszelakiej, stąd i jego obecność na blogu.

Jak wspomniałam przepis jest sprawdzony, praktykowany w mojej rodzinie od dziesięcioleci. Nie należy do trudnych ale do pracochłonnych już tak.



Pasztet

składniki (na dwie blachy "keksówki"):

0,25 kg mięsa wieprzowego (np. łopatka)
0,25 kg mięsa wołowego (np. pręga)
0,25 kg podgardla wieprzowego
0,25 kg wątróbki
2 kajzerki
1 cebula
2 jajka
sól, pieprz, gałka muszkatołowa
bułka tarta do posypania
ew. kilka wiórków smalcu

Mięso należy ugotować z warzywami (nie musi być bardzo miękkie). Po wyjęciu mięsa w części wywaru sparzyć wątrobę (tak, aby nie wyciekała krew). W części przestudzonego wywaru namoczyć kajzerki (miękkie odcisnąć). Mięso zemleć w maszynce do mięsa, 3-4 razy (w zależności od uznania), dodając do mielenia sporą cebulę. Bułki zmielić z ostatnią porcją mięsa. 
Całość wymieszać w misce, dodając 2 jajka, sól, pieprz i gałkę muszkatołową.
Blachy wysmarować smalcem, posypać tartą bułką. Pasztet włożyć do foremek, na wierzchu posypać tartą bułką. Można położyć 2-3 wiórki smalcu.


Piec ok. 45 - 60 min. w temperaturze 180 stopni.




Smacznego!

piątek, 6 marca 2015

Przepiśnik Irenki - Zupa Zacierkowa





Przepiśnik Irenki


Jutro sobota.
Ten tydzień był wyjątkowo pracowity (dla mnie przynajmniej), więc i pisać za bardzo nie miałam kiedy. I - niestety - nie był to czas, który mogłam spożytkować na hobby, jakiekolwiek. No, ale to już uroki codzienności.
Grunt, że dla wielu zaczyna się weekend. Dla mnie zacznie się on jutro wieczorem, ale co mi szkodzi pomarzyć...?

Z tego powodu dziś na blogu - zupa zacierkowa.
Dlaczego właśnie taka?
Otóż, w moim domu, odkąd sięgam pamięcią, zupa ta była gotowana zawsze na sobotni obiad. Stąd też w naszej rodzinie zwykło się ją nazywać "Zupą sobotnią". Jedliście kiedyś?

Niezależnie od odpowiedzi, jakiej udzieliliście, podzielę się z Wami tym banalnie wręcz prostym przepisem. Gotowi? Zaczynamy.

Zupa zacierkowa


Przepis jest prosty, jak przysłowiowa "budowa cepa". A przy tym zupa jest na prawdę smaczna. Choć może ze względu na tłuszcz nie wszystkim przypadnie do gustu... Niemniej zawsze możecie spróbować ;)

Aby zrobić zupę zacierkową potrzebne będą oczywiście zacierki. Sposobów ich uzyskania jest kilka. Najprostszy zaczyna się od: "Idź do sklepu, kup gotowe zacierki". Ale tych osobiście nie polecam. Sama robię je w domu. Są na prawdę proste! Spróbujcie:








Zacierki

składniki:
1 szkl. mąki pszennej
woda



Mąkę wsypujemy do miski, dolewamy tyle wody, ile wchłonie mąka. Ciasto powinno być twarde. Jeśli się lepi i jest miękkie należy dosypać trochę mąki.

Z ugniecionego ciasta formujemy zacierki. Wersja prosta: trzemy ciasto na tarce. Wersja trudniejsza: formujemy zacierki pocierając ciastem o wnętrze dłoni. Wersja najbardziej pracochłonna (moja ulubiona): skręcamy zacierki palcami.

Uzyskujemy w ten sposób kluseczki podobne do tych na zdjęciu.





Zupa

składniki:
kilka ziemniaków
woda
tłuszcz (najlepiej smalec ze skwarkami)
cebula
szczypta soli

Zaczynamy standardowo: obieramy ziemniaki. Nalewamy wodę do garnka i wrzucamy ziemniaki pokrojone w kostkę. Gotujemy do miękkości ze szczyptą soli.

Do ugotowanych ziemniaków wrzucamy zacierki, gotujemy razem na małym ogniu.

W tym czasie na patelni rozgrzewamy tłuszcz (ewentualnie podsmażamy skwarki <3). Wrzucamy do niego pokrojoną w kostkę cebulę i rumienimy. 

Zezłoconą cebulkę razem ze skwarkami łączymy z gotującą się zupą. Możemy dosolić do smaku. Chwilę gotujemy dla "przegryzienia się" smaków.

Uzyskujemy efekt zbliżony do tego na zdjęciu powyżej (ja niestety nie miałam skwarek...).

Smacznego!




środa, 25 lutego 2015

Ziołowy Zakątek - Na uodpornienie



Ziołowy Zakątek


Sezon grypowy w pełni.
Jeśli zdołaliście przekonać się o tym na własnej skórze - współczuję i życzę zdrowia!
Ale będę na tyle miła, że podzielę się z Wami sposobami na podniesienie odporności i lepszą walkę z infekcjami. Rzecz jasna sposoby są domowe, z wykorzystaniem wszelkiej maści roślin, czyli naturalnego źródła witamin, minerałów i... antybiotyków.

U mnie też problematycznie, stąd ta pokusa i temat na blog...


Na uodpornienie



Zacznę od początku, czyli od soków, herbatek i naparów.


Czarny bez


Klasyka.
Na infekcje dolnych dróg oddechowych szczególnie. Wysoka zawartość witaminy C wspomaga pracę układu odpornościowego. 
Kwiaty czarnego bzu mają działanie moczopędne, napotne, przeciwgorączkowe, wykrztuśne oraz przeciwzapalnie (zastosowane zewnętrznie).
Owoce działają przeczyszczająco, napotnie, moczopędnie, przeciwgorączkowo, przeciwbólowo i odtruwająco.



Malina


Tej rośliny nie trzeba nikomu specjalnie przedstawiać. Sok z malin jest bezwzględną podstawą we wspomaganiu leczenia wszelkiej maści infekcji.
Owoce maja działanie napotne oraz wzmacniające, ze względu na dużą zawartość witamin.
Mało kto jednak wie, że dużo silniejsze działanie (i bardziej wszechstronne) mają liście tej rośliny, które działają moczopędnie, żółciopędnie, przeciwzapalnie, przeciwbakteryjnie, ściągającą oraz w regulacji przemiany materii. 
Ponadto roślinę wykorzystuje się w leczeniu stanów gorączkowych.



Aronia


W zielarstwie szczególnie ceni się owoce aronii czarnej. Zarówno świeża, jak i suszona utrzymuje dużą ilość witamin (m. in. P i C) oraz składników mineralnych (potas, fosfor, wapń, magnez, żelazo, oraz inne w ilościach śladowych).

Poza działaniem stymulującym układ odpornościowym ma szereg innych zastosowań, w tym wspomaga pracę trzustki.



Lipa


W zielarstwie wykorzystuje się kwiatostan lipy. Napar z nich działa napotnie, przeciwgorączkowo, moczopędnie, sokopędnie, uspokajająco, przeciwskurczowo oraz łagodząco na objawy kaszlu.



Jeżówka


Generalne spotkać możemy przede wszystkim dwa gatunki lecznicze jeżówki: purpurową i wąskolistną. Dawniej była stosowana do leczenia ran i obniżania gorączki. Zawarta w jeżówce echinacea jest stosowana w walce z infekcjami bakteryjnymi i wirusowymi.









Herbatka uodparniająca


W sklepach zielarskich oraz w aptekach z preparatami eko można znaleźć magiczną serię "Dary Natury" (już gdzieś kiedyś o niej było). Herbatka uodparniająca to nic innego jak kora wierzby, owoc tarniny, bzu, kwiat ślazu, ziele krwawnika, jeżówki i tawuły zebrane razem. Ze względu na skład działa stymulująco na układ odpornościowy. Pomaga w walce z przeziębieniem, w leczeniu stanów zapalnych, zaburzeniach przewodu pokarmowego. Zawiera wiele cennych witamin oraz naturalne związki podobne do tych, jakie znajdują się w aspirynie. 



Bomba witaminowa



To kolejny gotowy miks witamin i mikroelementów potrzebnych do właściwego funkcjonowania naszych organizmów. W jej składzie znajdziemy: owoc dzikiej róży, owoc jabłka leśnego, tarniny, berberysu, bzu, jarzębiny, głogu, maliny, porzeczki czarnej, płatki róży oraz buraka ćwikłowego. 



Napar z lipy i maliny z żurawiną


Susz powyższych roślin, zalany wrzątkiem i parzony pod przykryciem jest stosowany w naszym domu w walce z grypą i przeziębieniem. Uderzeniowa dawka witaminy C w połączeniu z napotnym działaniem lipy.



Olejek czosnkowy


O tym, że czosnek jest zdrowy wie każdy. O tym, że to naturalny antybiotyk - również. My mamy dla niego jeszcze jedno zastosowanie - olejek rozgrzewający. Przyznam, że ten sekret poznałam dopiero niedawno, dzięki pewnej Przyjaznej Duszy, która wspomogła w ten sposób moje domowe leczenie.

Na patelni rozgrzewamy tłuszcz (olej, smalec, co używacie). 4-5 ząbków czosnku obieramy, tniemy na plasterki i złocimy na podgrzanym tłuszczu. Na koniec odsuwamy kawałki czosnku na bok, a pozostałym ciepłym olejem smarujemy klatkę piersiową, plecy i stopy. Owijamy się ciepło i czekamy na efekt (najlepiej robić to na noc).



Plasterki cytryny w skarpetach


Obok okładów i letnich kąpieli plastry cytryny w skarpetkach są kolejnym sposobem na gorączkę. Brzmi nieprawdopodobnie, jednak sposób jest skuteczny. Dlaczego? Otóż: owoce dzielą się chłodzące i rozgrzewające. Cytrusy (podobnie jak mięta) mają działanie chłodzące. Cytryna przecież też jest do tej kategorii należy. Z kolei na stopach jest bardzo delikatna skóra (nie na darmo mówi się, że przeziębienie łapie się od stóp [i głowy, ale w tym momencie to bez związku]). Chłodne kompresy też układa się na czole oraz delikatnej skórze karku, w zgięciu łokciowym, na dłoniach, brzuchu, pod kolanami i... na stopach. Ergo: cytryna chłodzi organizm w naturalny sposób obniżając temperaturę.



Imbir kandyzowany do ssania


Trik na bolące gardło. Imbir jest znaną rośliną leczniczą. W swoim składzie, poza witaminami (w tym witaminą C) zawiera peperynę. U nas stosowany jest jako dodatek do herbaty (surowy, tarty) oraz w postaci kandyzowanej. Ta ostatnia nie tylko nadaje się jako "słodzik" do herbaty, ale również jako środek walki z bólem gardła, o działaniu miejscowym. Kandyzowany imbir pod wpływem ssania uwalnia składniki lecznicze (w tym właśnie peperynę) wspomagając walkę organizmu z infekcją.

Oczywiście w walce z infekcją gardła i krtani są też inne zabiegi, jak płukanki (sól, soda, szałwia, rumianek) czy inhalacje (sól, soda, majeranek). Ze względu jednak na ich oczywistość nie będę ich już tutaj rozwlekać.




poniedziałek, 23 lutego 2015

Maslenica







Niby z wiekiem człowiek powinien być coraz mądrzejszy a jednak na każdym kroku przekonuję się, jak mało wiem. Szczególnie w kwestii tradycji i kultury.

Na szczęście w krytycznych chwilach zawsze można liczyć na rodzinę. Otóż nie wiem, czy wiecie, ale w minioną niedzielę (czyli raptem wczoraj) dobiegła końca Maslenica. Wiecie co to? No cóż, do niedawna i ja wcale taka mądra nie byłam. Oświeciła mnie dopiero moja cioteczna siostra, pochodząca z Pińska.


Maslenica


Otóż Maslenica ma korzenie jak najbardziej pogańskie. Był to świąteczny czas, związany z pożegnaniem zimy i powitaniem wiosny. Czas zabawy, jazdy saniami (kuligów), jazdy konnej, zabaw przy ogniu i... jedzenia blinów, których kształt i kolor ponoć miały przywodzić na myśl ciepło słońca.  

Maslenica pełniła rolę swego rodzaju Ostatków, z tym, że zabawa trwała tydzień i związana była pierwotnie z równonocą (przesileniem wiosennym). Po zaadoptowaniu jej przez prawosławie i przekształceniu w święto religijne, Maslenica jest obchodzona na siedem tygodni przed Wielkanocą. Z racji na swój charakter nazywana jest też "mięsopustem" lub "serowym tygodniem". W tym czasie mieszkańcy miast i wsi urządzają taneczne korowody wokół ognia i topią Marzannę. Aby wyzwolić się od wszelkich złych mocy, należy przynieść ze sobą stare szmaty i spalić w ognisku.

Maslenica świętowana była głównie na terenach Rusi, Białorusi i Ukrainy. Do dziś przetrwała jednak tylko w kulturze tych dwóch pierwszych.


Natchniona przez Siostrę również przygotowałam sobie namiastkę Maslenicy. Może nie są to typowe białoruskie bliny, ale naleśniki jak najbardziej. Grunt, że domownikom smakują;)




Z racji tego, że naleśniki są jedną z najbardziej podstawowych kulinarnych "atrakcji" nie będę tutaj przytaczać tego jakże skomplikowanego przepisu;)




P.S.

Dotarł dziś do mnie taki oto prezent:









Przyznaję, że mam nieliche zaległości i poza "Kiwonami" nic Dołęgi-Mostowicza nie czytałam... Już się cieszę na myśl o tej lekturze:)

wtorek, 17 lutego 2015

Anachronia w Labiryncie



W każdym niemalże miejscu, zdatnym do współczesnego życia, czy to miasto, wieś, czy miasteczko, znajdą się takie zakątki, które w różny sposób i w rozmaitym stopniu odbiegają od pospolitej codzienności. Takie miejsca mają różne charaktery. I bardzo dobrze, dzięki temu każdy ma szansę znaleźć coś dla siebie. Ja dziś miałam szansę spędzić cudownie czas w klimatach "retro".


Labirynt



Jest w Łomży takie miejsce, w którym poza pysznym jedzeniem można miło spędzić czas w jakże przyjemnym otoczeniu!






"Labirynt" (dawniej "Załom") mieści się przy ul. Sikorskiego 345 (przy skrzyżowaniu z ul. Kierzkową). Stylizowany na stary wystrój sprawia, że wnętrze działa wyciszająco i odprężająco, a jednak zarazem pobudza wyobraźnię. We mnie powoduje napływ nowej energii i pomysłów na kolejne projekty.




Jeśli do tego dorzucimy jeszcze smaczne jedzenie (szczególnie wysokokaloryczny ale jednocześnie pyszny tort bezowy z malinami...), gorącą herbatę i miłą obsługę mamy w miarę pełny obraz tego miejsca. Aczkolwiek żeby być całkiem szczerą, nie wystarczy do labiryntu pójść raz. Nawet wielokrotny pobyt może obfitować w niespodzianki, zarówno na polu gastronomicznym, jak i wnętrzarskim. A sam Labirynt, jak i nazwa wskazuje, ma do zaoferowania wiele ciekawych zakamarków na przyjemne mniej lub bardziej kameralne spotkania.

Jeśli chcecie się dowiedzieć czegoś więcej o tym miejscu, odwiedźcie stronę restauracji na fb (Labirynt).

niedziela, 15 lutego 2015

Przepiśnik Irenki - "Pieszczoch" cz.2



Tym czasem nieco zaniedbałam się z "Pieszczochem"...
Rzecz jasna tylko na blogu, bo w domu rośnie już zaczyn 1.

O czym mówię?
Zaraz się dowiecie:

"Pieszczoch"

Pamiętajcie, że to przepis ze strony Wielkie Żarcie (tu), z pewnymi modyfikacjami. 


Zaczyn 1 - żytni

czas: 6-24 godz. w zależności od aktywności zakwasu

składniki:
100 g. zakwasu
200 g. mąki żytniej
200 g. wody

Składniki zaczynu mieszamy. Zostawiamy w ciepłym miejscu do wyrośnięcia, na 6 - 24 godzin, w zależności siły zakwasu. Powinien podwoić swoją objętość. Gdy zacznie rosnąć - mieszamy, że go "odparować". Gotowy zaczyn 1, podobnie jak zakwas, możemy przechowywać w lodówce i dokarmiać mąką i wodą.


Zaczyn 2 - pszenno-żytni

czas: ok. 4 godzin
otrzymujemy ok. 300 g. Zaczynu 2 z jednej porcji

składniki:
110 g. gęstego Zaczynu 1
130 g. mąki pszennej
30-60 g. wody

Składniki Zaczynu mieszamy, odstawiamy do przefermentowania na co najmniej 4 godziny, do podwojenia objętości. Jeśli to się nie stanie, wstawiamy Zaczyn 2 na noc do lodówki. W takiej sytuacji wyjmujemy na godzinę przed dodaniem do ciasta.

Ciasto

(ok.1300 g.)
300 g. Zaczynu 2
400 g mąki pszennej (typ 550)
200 g. mąki żytniej (typ 1400)
sól - 2 łyżeczki
360-420 g letniej wody

Mąkę zmieszać z wodą i odstawić na 20 minut. 
Dodać cały Zaczyn 2 oraz sól. Wyrabiać kilka minut, odstawić na 10 min., znowu kilka minut wyrabiać. Odstawić na 1-3 godz. Można w międzyczasie odgazować. Ciasto powinno podwoić objętość. 
Po tym czasie wyłożyć ciasto na oprószoną mąką stolnicę, odgazować, podzielić na 2 części i każdy placek wyrabiać, nakładając brzegi na siebie. Włożyć do forem nasmarowanych lekko olejem i odstawić na 2-4 godzin.
Piekarnik nagrzać do 250 stopni.
Piec 15 minut w temp. 250 st., potem zmniejszamy grzanie do 200 stopni i kontynuujemy do zbrązowienia skórki.

Tak na prawdę do chleba można dodawać różne rodzaje i typy mąk: orkiszową, żytnią, żytnią razową, pszenną razową, gryczaną, owsianą... Wedle upodobania. Do ciasta i posypania na wierzchu można użyć ziaren, takich jak: słonecznik, dynia, siemię lniane, czarnuszka czy sezam. Co kto lubi!
Uruchomcie wyobraźnię - pieczenie chleba może być fajną zabawą;)

Smacznego!

Serce matki





Sobotni wieczór do najłatwiejszych nie należał... A wszystko za sprawą książki, którą już tu jakiś czas temu przedstawiałam. Z racji tego, że ostatnio poświęcałam czas większej ilości spraw różnych (w tym także lekturom z rozmaitych dziedzin), wczoraj dopiero doczytałam ostatnie dwa rozdziały "Upadłych dam...".





To sobie wybrałam lekturę "do poduszki"!...
Otóż tak się złożyło, że akurat trafiłam na "Zabójczynię małej Zosi". Z przyczyn różnych akurat tematyka śmierci dzieci od zawsze szczególnie mnie poruszała (i nie tylko dlatego, że sama dziecko straciłam). Po prostu generalnie rzecz ujmując każde cierpienia dzieci uważam za wybitnie niesprawiedliwe. A mordowanie już w ogóle przechodzi moje rozumienie...

Tutaj mamy do czynienia z bestialskim mordem matki na dwunastoletniej córce. No niby powinnam się uodpornić: co chwila media huczą o współczesnych sprawach tego pokroju (dzieciobójstwo w Hipolitowie, czy sprawa małej Madzi z Krakowa), ale nie umiem. W przypadku "Zabójczyni małej Zosi" mamy dosyć precyzyjny opis zdarzeń ze zdjęciami (w tym zwłok) włącznie. Przy mojej plastycznej wyobraźni i dobrej pamięci do traumatycznych wydarzeń, mam przechlapane na najbliższe miesiące. Co najmniej, albowiem "H.M.S. Ulisses" prześladuje mnie do tej pory, lat już... Prawie 20 (!)

Niemniej wcale nie twierdzę, że książki nie warto przeczytać! Warto! Jest na prawdę lekka w czytaniu i wciągająca. Można wczuć się w atmosferę tamtych wydarzeń i niczym w powieści kryminalnej śledzić rozwój wypadków. Do pełni "szczęścia" brakowało tylko słynnej Rity Gorgonowej, co prawda wspominanej kilkakrotnie, ale bez szczegółów. Dla chętnych:  Gorgonowa oraz Gorgonicha. Nie polecam lektury wrażliwszym czytelnikom.

Oceniając w skrócie książkę powiem tyle: warto ją przeczytać. Czasy się zmieniają, ale to tylko pozory. Zmienia się moda i "zewnętrzna otoczka". Ludzie w środku pozostają tacy sami. Mają takie same grzechy na sumieniu niezależnie od tego, ile dziesięcioleci ich dzieli.


Serce matki



Na szczęście telewizja zafundowała mi w dniu dzisiejszym swoistą odtrutkę na wieczorny szok czytelniczy. Dzięki zrządzeniu losu obejrzałam (nie pierwszy już raz) "Serce matki" z 1938 r. Jakie to dwa bieguny! Niby historie "książkowej" Zosi i filmowej Krysi są z tego samego okresu a jednak jak różne w wymiarze emocjonalnym!... Filmowa opowieść, niby nieco naiwna, ale jednak przyjemna w odbiorze. Sama wracałam do niej już kilkakrotnie.

Jeśli ktoś nie zna, to na jednym z portali filmowych (nitrofilm.pl) można przeczytać:
"Nauczycielka Maria przeżywa burzliwy romans ze spotkanym na wczasach lekarzem Wiesławem. W chwili, kiedy ma zostać matką jego dziecka, dowiaduje się, że jest on mężem jej serdecznej przyjaciółki Elżbiety. Aby uniknąć skandalu, zgadza się, aby jej córeczkę Krysię wychowywali Elżbieta i Wiesław, ci jednak postanawiają, że Maria nie może mieć z nią kontaktu. Dla Marii zaczynają się lata udręki. Nieraz potajemnie, z daleka obserwuje Krysię (...)". Jeżeli chcecie dowiedzieć się, jak się kończy ta historia musicie obejrzeć film. W rolach głównych zobaczycie: Stanisławę Angel-Engelównę (znaną również z "Wrzosu") jako Marię, Kazimierza Wilamowskiego jako Wiesława Borzęckiego i Irenę Malkiewicz-Domańską jako Elżbietę Borzęcką.

Czy warto obejrzeć ten film? Sprawdźcie.


sobota, 14 lutego 2015

Przepiśnik Irenki - "Orzechowiec"




Sobotni poranek, dla niektórych święto, "Walentynki". Cokolwiek o nich sądzić - ja nie świętuję. Mimo "posiadania na stanie" osobnika "od serca" jakoś nigdy specjalnie za tym "świętem" nie przepadałam. Szczególnie, że nie jest "nasze", tylko takie nabyte. No, ale co kto lubi. Samo w sobie może i przyjemne. W moim odczuciu takie trochę naciągane i komercyjne. Ale już ciii...

To, co widzicie na zdjęciu, możecie uznać za walentynkowe szaleństwo, osłodę życia etc. Rzeczywistość jest zdecydowanie bardziej prozaiczna: ze względu na zbliżającą się inną, bardziej już prywatną uroczystość oraz na osłodę studenckiego życia na ostatnim w tym semestrze zjeździe, pokusiłam się o taki oto wypiek: słodycz śpiewa i tańczy. Ciasto jest słodkie i zdecydowanie kaloryczne. Ale, jeśli ktoś byłby chętny podam Wam przepis.


Orzechowiec


Przepis jest oczywiście domowy a samo ciasto cieszy się niegasnącą popularnością wśród moich Przyjaciół i Znajomych (pisownia nie przypadkowa). Tak na prawdę powinno się nazywać: Ciasto miodowo-orzechowe, a w tym wypadku nawet miodowo-migdałowe. Ot, taka "wariacja na temat".
A teraz przepis:


Orzechowiec

składniki (ciasto):
40 dag mąki
30 dag cukru pudru
5 dag masła
2 jaja
3 łyżki miodu naturalnego
1/2 szkl. mleka
proszek do pieczenia (na 1/2 kg. mąki)

Rozpuścić masło z miodem i cukrem. Jajka roztrzepać w mleku. Składniki połączyć. Wymieszać z mąką i proszkiem do pieczenia. Piec w piekarniku nagrzanym do 170 stopni, ok. 30 min. (sprawdzać patyczkiem).

składniki (krem):
puszka mleka skondensowanego słodzonego (lub kajmak hand made z mleka i cukru)
2-3 dag masła

Ugotować nugat (lub kajmak jak ktoś woli). Ja gotuję ok. 2 godzin. Kajmak domowej roboty z mleka i cukru zajmuje podobną ilość czasu, więc spokojnie możecie się pokusić, jeśli macie ochotę się "pobawić". 
Ugotowany nugat ostudzić. Wmiksować do niego masło (musi być w temperaturze pokojowej, żeby krem się nie zważył). Za duża ilość masła z kolei może poskutkować tym, że krem będzie się "mazał".
Do kremu dodać orzechy, migdały lub co kto lubi. Ja dodawałam orzechy włoskie, ziemne a teraz migdały.

Ciasto przekroić na dwa blaty, posmarować w środku i na wierzchu kremem.
Smacznego!

piątek, 13 lutego 2015

Przepiśnik Irenki - Faworki




Tłusty Czwartek


"Powiedział nam Bartek,
że dziś Tłusty Czwartek,
a Bartkowa uwierzyła
i mu pączków nasmażyła."



Tyle k woli wstępu a teraz rachunek sumienia, albowiem Tłusty Czwartek to nie dziś, a wczoraj. Niemniej warto poświęcić mu kilka słów:

Tłusty Czwartek jest dla Chrześcijan ostatnim czwartkiem przed Wielkim Postem. W tym dniu na stołach królują pączki i faworki, zwane też chrustem lub chruścikami. U mnie w domu zwykło się używać określenia faworki, dlatego też będzie się ono przewijało dalej.

Wracając do tematu: nie wiem, czy wiecie, ale samo święto ma swoje korzenie w głębokiej starożytności. Nie nie, dinozaurów już wtedy nie było i - uprzedzając Wasze pytania - ja też tych czasów nie pamiętam. Niemniej dawno temu "tłustym dniem" Rzymianie żegnali odchodzącą zimę a witali nadchodzącą wiosnę. Jedli wtedy - delikatnie mówiąc - wysokokaloryczne potrawy, składające się w głównej mierze z tłustego mięsiwa i popijali je hektolitrami wina. Podobno początkowo pączki robiono z ciasta chlebowego i nadziewano słoniną. 

Zwyczaj ten zaadoptowano na potrzeby Chrześcijaństwa i w ten sposób pojawił się w Polsce. W XVI wieku pojawiły się pączki w wersji słodkiej, które z czasem całkowicie wyparły mięsne. Początkowo jednak różniły się one od tych dzisiejszych, albowiem zamiast nadzienia miały w środku orzech lub migdał. Jak łatwo można się domyślić: komu trafiło się ciastko z takim bonusem mógł liczyć na szczęście i dobrobyt w nadchodzącym roku.



Faworki



Drugie obok pączków są faworki. Ten specjał ma korzenie polsko - litewskie, znany jest też w Niemczech. Te chrupkie ciasteczka mają zazwyczaj kształt złożonej kokardy i posypane są cukrem pudrem. Osobiście nie wyobrażam sobie Tłustego Czwartku bez nich. Przede wszystkim to, co je wyróżnia, to fakt, że spożywane są głównie w czasie karnawału, w Tłusty Czwartek i ostatki. Pączki natomiast mogą są spożywane cały rok bez ograniczeń i w różnych wariantach smakowych. I są ogólnoświatowe, nie tak "niszowe", jak faworki.

Tym sposobem dochodzimy do sedna. Przekażę Wam przepis na faworki mojej Mamy:


Faworki

składniki:
(porcja na 4 kopiaste talerze)

7 żółtek
1 jajko
1 płaska łyżeczka cukru
1 płaska łyżeczka masła
1 łyżka spirytusu (lub octu 10%)
20 dag śmietany (kwaśnej)
ok. 4 szkl. mąki

Ciasto trzeba wymieszać i utłuc. Ma być twarde ale bardzo dobrze wyrobione. 
Odcinać po kawałku i wałkować cieniutkie placuszki, które następnie kroi się w paski i skręca w charakterystyczne kokardki.
Smażyć krótko, do zrumienienia.
Smacznego!




czwartek, 12 lutego 2015

W poszukiwaniu inspiracji






Wiedza tajemna



Przeglądając różne źródła internetowe w poszukiwaniu inspiracji wszelakich (opcje: dom, ogród, kulinaria, kultura i sztuka, moda i uroda) dochodzę do wniosku, że chyba nie mam pojęcia o historii, zwłaszcza w tym ostatnim temacie. Szczególnie zaś o strojach charakterystycznych dla danego okresu. Najbardziej rażące w tym zakresie są niektóre "fanpejdże" (borze szumiący, jak to brzmi!...) na facebook'u. Przewijająca się monochromatyczność, szczególnie w temacie pin-up'u, bez polotu i wyobraźni jako takiej, sprawiła że zaczęłam się zastanawiać, co ja sama właściwie wiem o stylach i strojach różnych epok. Oczywiście, że w szkole miałam historię ubioru, a nawet pracę dyplomową robiłam z tegoż właśnie zakresu, niemniej starość nie radość - skleroza postępuje...


Aby więc, aby sprawdzić swoją wiedzę merytoryczną w temacie, a przy okazji odświeżyć i poszerzyć horyzonty, poza internetowymi poszukiwaniami inspiracji i wiedzy, postanowiłam odkurzyć stare zasoby:






Lektura ze wszech miar miła dla zmysłów. Do tego z obowiązkowymi ilustracjami i... podpowiedziami dla chętnych do działania.




W poszukiwaniu inspiracji



Ale moje poszukiwania inspiracji nie obejmują wyłącznie ubioru, jego formy i kroju. Generalnie rzecz biorąc jestem - niestety - detalistką, uwielbiam szczegóły składające się na całość. Liczy się więc nie tylko fason odzieży, albo mówiąc bardziej elegancko: "garderoby", ale i dodatki. A na te może się składać wszystko, od misternych haftów, przez całą gamę koronek aż po plecionki i elementy dziergane.

W tym celu odkurzyłam stare zbiory, wśród których znalazłam:









Może teoretycznie nie do końca wpisują się w schematyczne myślenie o stylizowanych inspiracjach, niemniej pamiętać trzeba, iż nie są to wymysły naszej epoki a swoje źródło mają w odległej przeszłości i niejednokrotnie poszczycić się mogą wielowiekową tradycją. I nawet, jeśli na pierwszy rzut oka tłumaczenia i przedstawione przedmioty rękodzielnicze lub ich elementy są nieadekwatne, to posługując się nieco zmodyfikowanymi środkami (jak np. cieńsze szydełko i nić...) można uzyskać zaskakujące efekty. Wszystko jest kwestią wyobraźni.

Czasami żałuję, że jednak nie skończyłam renowacji zabytków...

poniedziałek, 9 lutego 2015

Przepiśnik Irenki - "Pieszczoch" cz.1 - zakwas




Nie wiem, czy pamiętacie, ale gdzieś tam kiedyś, przy jakiejś okazji napisałam, że planuję wrócić do wypieku chleba. Przepis, z którego korzystam, jest - delikatnie mówiąc - nieco wymagający, dlatego też zwykłam swój wypiek nazywać "Pieszczochem". Przy odrobinie cierpliwości wkrótce się dowiecie, dlaczego.



"Pieszczoch" - cz. 1 czyli zakwas żytni


Od razu muszę się przyznać, że "Pieszczoch" nie jest wyłącznie moim autorskim pomysłem. Przepis na ten chleb powstał w wyniku kompilacji kilku przepisów dostępnych m.in. tu oraz kilku udogodnień własnych.

Niemniej początek jest zawsze ten sam: żeby powstał chleb, dobry chleb a nie drożdżowa buła, musi być zakwas. Jak go zrobić?



Zakwas


Zakwas to - jak się już wcześniej rzekło - pierwszy etap "Pieszczocha". Już po czasie i zaangażowaniu w jego powstawanie można zacząć mieć przypuszczenia odnośnie genezy nazwy... Ale, do rzeczy!

Zakwas przygotowujemy 5 dni. Tak, dobrze przeczytaliście: dni. 5. 
A teraz po kolei:

1.
(Czyli pierwszego dnia...)
1/2 szkl. mąki żytniej wymieszać z 1/2 szkl. letniej wody. Całość zostawiamy w dużym słoiku przykrytym gazą, w ciepłym miejscu.

2. 
(Dzień drugi...)
Do słoja wsypujemy jeszcze 1/4 mąki i dolewamy tyleż letniej wody. Całość ponownie mieszamy i odstawiamy.

3. 
Dodajemy kolejną 1/4 szkl. mąki i tyle samo letniej wody. Mieszamy, odstawiamy.

4. 
Tym razem dodajemy znowu 1/2 szkl. mąki i 1/2 szkl. letniej wody.

5.
Ostatniego dnia dodajemy już tylko płaską łyżkę mąki i tyleż letniej wody. Mieszamy i dostawiamy. Po 2 godzinach (co za odmiana;)) zakwas jest gotowy do użycia.

I na dzisiaj to tyle. Teraz możecie żyć w niepewności;)

Frywolność wieczorową porą






We współczesnym świecie kobiety mają łatwiejsze zadanie w kwestii samorealizacji niż jeszcze sto lat temu. W ogóle role kobiece w społeczeństwie podlegają szybkim przemianom i - w pewnym sensie - podziałom (mam tu na myśli kierunki bardziej postępowe oraz konserwatywne, ze wszelkimi odcieniami pomiędzy).

Ale ten post nie będzie ani feministycznym wykładem (albowiem do takich zadań absolutnie nie pretenduję), ani też kulturoznawczą tudzież socjologiczną prezentacją. Czym i o czym zatem będzie?...


Kobiety niepokorne



Podjęty tytuł ma dużo bardziej prozaiczne podłoże: otóż znalazłam kolejną pozycję, którą zamierzam przeczytać.

Dlaczego akurat to? 
Powodów jest kilka: przede wszystkim bohaterki - kobiety z charakterem, które wiedzą, czego chcą i potrafią dążyć do realizacji swoich marzeń. Po drugie: Mój ulubiony czas akcji - przełom XIX i XX wieku. Wielopłaszczyznowa rewolucja.





20 historii 20 kobiet, kobiet które "zmieniły świat". 
Jak przeczytam, napiszę czy rzeczywiście było warto poświęcić tej książce czas szczególnie, że jest to kolejna pozycja, której przeczytania nie mogę się doczekać.




Frywolność wieczorową porą


Po "Kobietach niepokornych" taki tytuł nie powinien dziwić;)
A jednak. Muszę ze skruchą przyznać, że jest... delikatnie mówiąc: trochę nagięty.
Szczególnie, że w grę wchodzi nie stricte frywolność, a frywolitki. Taka trochę perfidna gra słów.
Ale liczę na Waszą wyrozumiałość.
Otóż postanowiłam Wam pokazać, takie coś:





Niestety czarny to jeden z tych kolorów, które uparcie dominują w mojej szafie i dodatkach, toteż nie powinno dziwić, że i tym razem się pojawia...

Już wkrótce inne frywolitkowe pomysły. W końcu to blog niewspółczesny;)

niedziela, 8 lutego 2015

Przepiśnik Irenki - jeżyki i blok







Jeżyki i blok




Mądrzy ludzie mawiają, że "przez żołądek do serca". Osobiście bardzo lubię kulinarne wyzwania. Oczywiście w zakresie wcześniej wspomnianym, czyli ze skrzywieniem na przepisy domowe i kuchnię kresową.

Dziś trochę słodyczy (szczególnie mi się przydadzą na dzisiejszy wieczór...). Przedstawię Wam przepisy mojej Mamy na jeżyki (na zdjęciu wyszły mało "zjeżone", ale to zależy od płatków) i domowej roboty blok. Uwaga! Będzie słodko i kalorycznie!



Jeżyki

składniki:
2/3 kostki masła (lub margaryny)
2 szkl. cukru (może być trzcinowy)
6 łyżek mleka
3 łyżki kakao

ok. 1/2 op. płatków owsianych (lub: ryżu preparowanego, migdałów, wiórków kokosowych...)

Składniki zagotować. Jeśli ktoś lubi może dodać zapach, pokruszą wanilię albo inny wynalazek wg upodobań. Ja robię bez "polepszaczy". Do masy dodać płatki owsiane, ryż preparowany, migdały. Moje są z płatków owsianych. Na taką porcję schodzi ok. 1/2 opakowania. Chwilę pogotować. 
Gęstą masę wykłada się łyżką na talerz.
Smacznego!



Blok

składniki:
1 kostka masłą (lub margaryny)
1/3 szkl. wody
2/3 szkl. cukru
4 łyżki kakao

1/2 op. mleka w proszku,
herbatniki
ew. bakalie

Wodę, masło, cukier i kakao połączyć, doprowadzić do wrzenia. Zestawić z ognia.
Do masy wmiksować 1/2 opakowania mleka w proszku. Wkruszyć herbatniki, dodać bakalie. Całość wyłożyć do lekko natłuszczonej formy i schować do zakrzepnięcia do lodówki.
Smacznego!