środa, 9 listopada 2016

O powrotach - anachronicznie


O powrotach - anachronicznie


Byliście kiedyś w sytuacji, w której ktoś bliski wyjechał gdzieś, na drugi koniec świata? Otóż: jakiś czas temu pożegnałam bardzo bliską mi osobę, właśnie z takiego powodu - wyjazdu na koniec świata.
Żeby było śmieszniej, zanim powiadomiła mnie o swojej decyzji, dostałam od Niej dwa kubeczki - bliźniaczki, takie "moje". I właśnie tuż przed wiadomością o wyjeździe jeden z tych kubeczków spadł z szafki tak nieszczęśliwie, że niewiele było do ratowania. Niestety po Dziadkach odziedziczyłam coś, co nazywane jest "intuicją". Czułam, że zajdzie coś, co nas rozdzieli i to nie będzie "na chwilę".
Tak też się stało. Bliska mi osoba podjęła decyzję o wyjeździe i praktycznie z dnia na dzień - już Jej nie było. 

Czas mijał. Stracony kubeczek (który był moim ulubionym) wisiał mi gdzieś tam, z tyłu głowy, podobnie jak odległa teraz Bliska Osoba. Aż w końcu, przy okazji standardowej wizyty w pewnym sklepie trafiłam na "klony" mojego fajansu. Rzecz jasna musiałam uzupełnić braki, więc wzięłam dwa, ostatnie. 

Nomen omen wkrótce potem dostałam niespodziewaną wiadomość: ot, moja Bliska Osoba postanowiła wrócić. Niemal równie nagle, jak wyjechała. Długo nie mogłam dać temu wiary. Niemniej zaczęłam zastanawiać się nad "prezentem powitalnym". Takim miłym akcentem na dzień dobry. Co nie jest ani nie było prostą sprawą, bo gusta mamy w wielu kwestiach odmienne. Szukałam więc inspiracji dookoła, bez większych sukcesów. Aż do momentu, gdy trafiłam na wyprzedaż w likwidowanej (ku mojej ogromnej zgrozie i żałości) "Pikoterii". Rzut okiem na cudeńka (które najchętniej przygarnęłabym wszystkie, gdybym tylko miała gdzie i za co) pozwolił mi wyłowić parę filiżanek. W niezapominajki... Wiedziałam, że to "to". 



Pod koniec sierpnia zaczęłam przygotowywać kosz powitalny. Do filiżanek i herbaty (oczywiście również z Pikoterii) dołączył sok malinowy (mój mały hand made od serca).


Potem już tylko (szumnie powiedziane) pakowanie...


...aby powstał efekt końcowy:


Tu i tak zabrakło jeszcze pewnych drobiazgów, ale to akurat już bez znaczenia. Chodziło mi przedstawienie ogólnego zamysłu.

Jeśli dziwi Was obecność kubeczka, to został on przeznaczony dla Towarzyszki Bliskiej Osoby. Z tą myślą był kupiony i dostarczony;)

Pozostaje mi mieć nadzieję, że prezent sprawił obdarowanej radość i dodać: Cieszę się, że wróciłaś!

wtorek, 8 listopada 2016

Przepiśnik Irenki - Sok z malin



Przepiśnik Irenki

 Sok z malin


Jesień to czas bardzo zdradliwy. Dla wielu osób jesienne wyjścia kończą się różnorodnymi infekcjami wirusowymi, grypami i katarami. Jako, że sama padłam ofiarą przeziębienia postanowiłam przedstawić mój sposób na walkę z infekcją. 
Szczerze mówiąc paskudztwo dopadło mnie na moje własne życzenie. Od wielu tygodni żyłam bowiem w ciągłym biegu, niewyspana, niedożywiona (bo przecież na jedzenie w ciągu dnia nie ma czasu) i chronicznym stresie. No nie można wyobrazić sobie lepszej podstawy dla choroby, jak osłabiony organizm! A wystarczyło znaleźć chwilę dla siebie...

No, ale nic, stało się. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, czas zacząć działać. O moich sposobach walki z przeziębieniami już kiedyś w Ziołowym Zakątku pisałam. Ale nie zdradziłam Wam jak dotąd mojego sekretnego, w stu procentach tajnego "uzdrawiacza". Otóż moim numerem jeden w sytuacjach kryzysowych jest... sok z malin. Ale nie jakiś tam ze sklepu, jeden z tych, których lista składników sięga połowy etykiety, zawiera super substancję słodzącą zwaną syropem glukozowo-fruktozowym, albo zaczyna się magicznym słowem cukier. W moim przepisie cukier jest, bo i jakże, ale mój przepis na pewno od niego się nie zaczyna. A warto pamiętać, że to, co etykiecie jest pierwsze, tego jest najwięcej.

Wszystkich ciekawych informuję, że niżej umieszczony przepis jest moją tradycją rodzinną. W ten sposób robiła sok malinowy moja Mama, moja Babcia, cioteczna Babka... Wcześniejszych pokoleń nie dane mi było poznać osobiście, więc powiedzmy, że to przepis mojej Babci.

Warto tez dodać, że przepis jest poniekąd nieco spóźniony. Robić go teraz na pewno nie będziecie, bo sezon na maliny to sierpień, ewentualnie początek września. Ale, jako że piszę o nim przy okazji "sezonu grypowego", możecie mając to na uwadze, pokusić się o jego wykonanie w przyszłym roku. Uwierzcie mi: w sezonie jesienno - zimowym jest bezcenny!

Przepiśnik Irenki 

Sok z malin

(Babci Adeli)

Składniki:
maliny
cukier

Około 1 kg cukru na 2 kg malin.

Wykonanie

Maliny opłukać na sitku. Wkładać warstwami do dużego słoja: warstwa malin na przemian z warstwą cukru. Powtarzać do wyczerpania owoców. Wierzch przysypać warstwą cukru.
Słój należy przykryć szczelnie gazą i odstawić w nasłonecznione miejsce (u mnie było to miejsce na szafce przy oknie kuchennym). 
Tak przygotowane maliny powinny stać minimum dwa tygodnie (tak, tak, dobrze widzicie). Im dłużej maliny stoją i "naciągają" sok, tym bardziej esencjonalny ekstrakt otrzymamy finalnie. Mój najlepszy sok stał trochę ponad miesiąc. Wyszedł na prawdę rewelacyjny (nie sfermentowany!). 

Kiedy uznacie, że sok jest już gotowy do zlania, przelejcie go przez sito do garnka i lekko podgrzejcie (max. 40 stopni, żeby nie utracił wartości odżywczych). W tym czasie, w piekarniku wyparzcie słoiki (lub butelki). Ja je ogrzewam w temperaturze 100 stopni. Następnie przelewamy sok do pojemników (słoików, butelek) i zakręcamy. W ten sposób przygotowane maliny mogą spokojnie przezimować. 

Pozostałe po "naciąganiu" soku owoce można wykorzystać do zrobienia nalewki. W tym celu wystarczy je zalać spirytusem.

Smacznego!

niedziela, 26 czerwca 2016

Przepiśnik Irenki - Zakwas na chleb Słowiański


Przepiśnik Irenki 

- Zakwas na chleb Słowiański


Ostatnio trochę sporo tutaj o słowiańszczyźnie, ale kto mnie zna ten wie, że zawsze ciągnęło mnie do korzeni. Duch słowiański ma dla mnie nieodparty urok, i czy się to komu podoba, czy nie, będę dawała temu ujście tak, jak dawałam dotąd.

Sprezentowana mi przez ślubnego na urodziny "Kuchnia Słowian" inspiruje moje poczynania kulinarne, jednocześnie rozszerzając wiedzę o ciekawostki natury archeologicznej i rekonstrukcyjnej. Czyli coś, co Anachronia lubi najbardziej. Z resztą, sama książka oparta jest na archeologii eksperymentalnej, w ramach której odtwarzane były wczesnośredniowieczne przepisy.

Aktualnie zabieram się (znowu) za wypiek chleba. Spodziewam się większej ilości wolnego czasu, dzięki któremu może w końcu nadrobię zaległości w domu. Póki co jednak, w planach chleb. Ale zanim do niego - najpierw czas na zakwas, czyli podstawę tego typu wypieku.

Przepiśnik Irenki 

Zakwas na chleb Słowiański

Składniki:
1 szklanka mąki żytniej (typ 2000)
1 szklanka wody

Wykonanie:

Wodę i mąkę mieszamy drewnianą łyżką na jednolitą masę. Woda powinna mieć temperaturę ciała, czyli max. 40 stopni. Zakwas mieszamy dwa razy dziennie. Po dwóch dniach dodajemy kolejną łyżkę mąki, w ramach "dokarmiania". Zabieg powtarzamy codziennie, dodając też odrobinę letniej wody. Po około 6 dniach zakwas jest gotowy do użycia. 

Uwaga! W przypadku, gdy na zakwasie pojawi się pleśń, mieszaninę należy wylać i zacząć cały proces od początku.


A teraz możecie uzbroić się w cierpliwość i poczekać na relację z wypieku chleba. Jeśli zakwas się uda.




sobota, 25 czerwca 2016

Przepiśnik Irenki - Biszkopt do owoców





Przepiśnik Irenki 

- Biszkopt do owoców 




Lato niby dopiero co się zaczęło, ale upały w pełni. Chwała Bogu - rozpoczął się sezon na świeże owoce, więc można poszaleć. U nas ostatnio placki z owocami, kompoty, sałatki i koktajle (choć z tymi ostatnimi trochę problematycznie, albowiem po spaleniu miksera przed świętami Bożego Narodzenia, zmuszona jestem do działań "analogowych"). Niemniej radzę sobie, bo jakże mogłoby być inaczej. 

Poza tymi wszystkimi "wariacjami na temat" przewijają się też oczywiście ciasta. Jedno z najprostszych a zarazem najsmaczniejszych, to - według mnie i mojej rodziny - biszkopt z owocami. Przepis na pierwszym poziomie komplikacji, czyli każdy da sobie z nim radę. Owoce do zastosowania - praktycznie wszystkie. Ciasto oczywiście wg przepisu mojej Mamy.



Biszkopt do owoców


Składniki:
1 szklanka cukru
4 jajka
2 szklanki mąki
2 łyżeczki proszku do pieczenia
1/2 szklanki oleju


Wykonanie:

Cukier wsypać do miski, utrzeć z jajkami. Dodać mąkę i proszek. Dokładnie wymieszać. Na końcu dodać olej.

Ciasto wylać na blachę wysmarowaną tłuszczem i oprószoną mąką. Na wierzchu układamy dowolne owoce ( u mnie byłby to truskawki, ale równie dobrze mogą być jabłka, śliwki, rabarbar i jagody lub co tam chcecie). Piec do zrumienienia w piekarniku nagrzanym do 170 stopni (ok. 25 minut). Sprawdzić patyczkiem.


"Skomplikowane", prawda?


Smacznego!

niedziela, 29 maja 2016

Projekt historyczny - Słowiański woj



Projekt historyczny

Słowiański woj

Jako, że Słowianka już była, czas na wersję męską. Dziś przedstawiam Wam moją wersję słowiańskiego woja. Rzecz jasna w wersji ekonomicznej i nie do końca wiernej historycznie (nie patrzcie na buty!).




Strój wykonany, jak już wcześniej pisałam, ze spodni lnianych, pochodzących z second hand'u (wykonanie krok po kroku w części 3 projektu).


A tak prezentuje się na Zainteresowanym:


Dużo zabawy za niewielkie pieniądze. Spróbujcie!

sobota, 28 maja 2016

Projekt historyczny - cz. 3: strój męski

 



Projekt historyczny

cz. 3

strój męski cd.


O stroju męskim już co nieco zostało wspomniane. Ten, który tutaj prezentuję powstał w wyniku działań recyklingowych z lnianych spodni w dużych rozmiarach zakupionych w "Szmizjerce".

O pierwszych krokach koszuli, jej sposobie cięcia, pisałam tutaj. Skończyłam mniej więcej na takim etapie:




Ze względu na ograniczoną możliwość ruchu rąk w takim układzie, zdecydowałam się zastosowanie pewnego średniowiecznego triku - trójkątnych klinów pod pachami:



Po zeszyciu szwów pozostało wykończenie. Jako, że krajki w ilościach hurtowych na stanie nie posiadam i do środy zrobić (przy aktualnym nagromadzeniu obowiązków zawodowych) nie dam rady, postawiłam na prostotę ściegu "za igłą" czyli potocznie mówiąc na "sznurek". W ten sposób postanowiłam wykończyć górę, rękawy i dół koszuli. Rozporek przy szyi - zgodnie z pierwotnymi założeniami - spięła mosiężna, wzorowana na średniowiecznej, fibula.





 Po wykończeniu góra koszuli prezentowała się tak:



Podobny ścieg ręczny "przykrył" nieatrakcyjny ścieg maszynowy dołu koszuli:


Efekt końcowy wyglądał tak:



Do reszty stroju brakowało jeszcze spodni. Te wycięłam z kolejnej pary upolowanych lnianych spodni - odcinając po prostu nogawki na żądanej wysokości.


 Po niewielkiej korekcie, składającej się głównie z wyrównania linii spodni, przystąpiłam do spinania całości.



Na koniec, po wykończeniu góry i wykonaniu tunelu, wciągnęłam sznurek, uzyskując efekt taki, jak na zdjęciu poniżej:













Po zestawieniu z górą całość stanowi taką parę:



Dopełnieniem zestawu jest brązowa krajka, prezentowana w części drugiej.

czwartek, 26 maja 2016

Projekt historyczny - Słowianka



Projekt historyczny

Słowianka



Strój Słowianki można uznać za skończony. Owszem, znajdzie się jakaś kosmetyka, ale z doświadczenia wiem, że zawsze, kiedy coś robię samodzielnie, mam ochotę coś potem jeszcze poprawiać i dopieszczać. Tak już mam.

Na chwilę obecną opisywane wcześniej giezło i nie opisywany jeszcze pod kątem wykonania fartuch słowiański, prezentują się tak:






Przypominam, że projekt nie jest wierną rekonstrukcją (choć starałam się, aby poziom wiarygodności był jak najwyższy!). Czas nie pozwolił na wyłączne szycie ręczne (moje ulubione), ale sporo elementów, w tym haft i prawie cały fartuch zostało wykonanych "analogowo", czyli klasycznie: igłą i nitką.

Szczegóły wykonania wspomnianego już wyżej fartucha już wkrótce. Podobnie ze strojem słowiańskim chłopięcym. Uwierzcie mi: to fantastyczna zabawa, nie tylko dla Dzieciaków! 

Prezentowany strój jest na prawdę ekonomiczny! Cena spodni z second hand'u ("Szmizjerka") to 1 zł. Podobnie bieżnik. Wełna na krajkę - 4 zł za motek (użyłam trzech kolorów) oraz kordonek na opaskę i haft wykończeniowy - ok. 3,50 - 3,80 zł za motek (użyłam trzech kolorów). To, czego zużyłam najwięcej, to czas, ale tego akurat nie żałuję:)

Jeśli macie ochotę - spróbujcie sami!

wtorek, 24 maja 2016

Projekt historyczny - cz. 2: strój męski





Projekt historyczny

 cz. 2

 strój męski


Strój dziewczęcy można uznać za skończony, zdjęcie całości (w tym również na modelce) już wkrótce.
Czas na słowiański strój męski.

Jak już tłumaczyłam wcześniej pierwotne założenia obejmują niestety aspekt ekonomiczny, w związku z czym materiały do stworzenia strojów pochodzą w głównej mierze z "recyklingu", czyli po prostu z second hand'ów, a dodatki są często tańszymi zamiennikami wełny i lnu znalezionymi w tańszych pasmanteriach i w "chińczykach". Zdaję sobie rzecz jasna sprawę, że zdobyty w ten sposób motek "wełny" za 4 złote po przypaleniu stopi się w twardą kulkę, śmierdząc przy tym klasycznie palonym plastikiem, ale wygląda "w miarę". 

Przy tej okazji chciałam nadmienić, iż na potrzeby naszego projektu nauczyłam się robić krajki. Wycięłam nawet prymitywne bardko z tektury. Ale o tym w części specjalnie temu poświęconej.

Strój męski, na nasze proste potrzeby, ma składać się z koszuli i spodni. Koszula, podobnie jak giezło dziewczęce, jest w swoim założeniu proste, jak przysłowiowa budowa cepa, czyli prostokąt z dziurą na głowę i rękawy z prostokątów. No i ewentualne kliny po bokach (w razie wątpliwości - patrz post wcześniejszy).

Punktem wyjścia jest moje niezawodne źródło 100% lnu, czyli spodnie lniane w rozmiarze... dużym. Zaczynamy od wycięcia przodu i tyłu naszego giezła. Tu znowu wykorzystałam zewnętrzny szew dostępnej pary. 


Widoczny na zdjęciu powyżej prostokąt, którego środek wyznacza zewnętrzny szew spodni, będzie środkiem koszuli. Dwa takie kawałki otrzymane z obu nogawek dadzą nam korpus giezła. Wystarczy dodać niewielki podkrój szyi i rozpruć kawałek z przodu, aby uzyskać żądaną bazę.

Z drugiego brzegu nogawki wycinamy węższy prostokąt. To będzie rękaw naszej koszuli. 




Teraz możemy całość obrzucić i zeszyć. Jeśli jest potrzeba z pozostałych fragmentów można wyciąć trójkąty, które zostaną wszyte po bokach (podobnie, jak w gieźle dziewczęcym) i kwadraty, które wszyjemy pod pachami w celu uzyskania dzisiejszych podkrojów rękawów przy pachach. 

Spodnie słowiańskie to kolejna para "lniaków" z "lumpeksu", tym razem zeszyta z dwóch prostokątów, u góry ściągnięta sznurkiem. Na prawdę trudno o coś prostszego!

Potrzebny jeszcze pasek do wykończenia. Ponieważ o zakupie krajki można sobie pomarzyć - w pasmanteriach w Łomży i w Warszawie takowych nie znalazłam - postanowiłam znaleźć jakieś zamienniki. Myślałam o splecionych w "warkoczyki" rzemykach, konopnym sznurku oraz pasku z plecionki makramowej (czyli popularne "supełki"). Efekt "podróbki" taki, jak poniżej. Kolorystyka dobrana zgodnie z haftem giezła dziewczęcego, do którego pasek miał być dodatkiem:




Jako, że jednak z "półśrodkami" źle się czuję, postanowiłam spróbować nieszczęsnej krajki. Youtube jest tu istną skarbnicą wiedzy, aczkolwiek widok pani, śmigającej około trzydziestką tabliczek nieco mnie przygniótł. Może, gdybym spróbowała (z tymi czterema na początek) nie byłoby tak źle, ale to, co widziałam średnio mnie zachęciło. Bardo/bardko wydało mi się mniej skomplikowane. Wycięłam je sobie nawet z tektury! I nawet nieźle mi zaczęło wychodzić. Finalnie jednak zrezygnowałam ze wszelkich udogodnień i swoją krajkę stworzyłam całkowicie "łopatologicznie", czyli "analogowo" oddzielając nitki. Efekt możecie podziwiać poniżej:




Do wykonania tasiemki użyłam wspomnianej już "wysokoprocentowej" "wełny" z "chińczyka", czyli "chemia śpiewa i tańczy" w najczystszej postaci.







środa, 18 maja 2016

Projekt historyczny - cz.1: giezło

  
  

Projekt historyczny 

 część 1:

giezło


Trochę ostatnio brakuje mi czasu, ale obiecałam Wam sprawozdanie z realizacji projektu krok po kroku, więc oto i moje zapiski.

Od początku zatem: Czym jest giezło?

Giezło to nic innego, jak rodzaj koszuli. W tym wypadku dziewczęcej. Choć słowniki podają zazwyczaj, że chodzi o część ubioru z XVI i XVII wieku, to jednak rozmaite źródła używają tej nazwy także w odniesieniu do okryć starszych, w tym (co w naszym wypadku bardzo istotne) do strojów słowiańskich. 

Jak uprzedzałam we wstępie do projektu, poza założeniem historycznym, że przybliżamy polskie korzenie, przyświeca nam też cel ekonomiczny, czyli po prostu zamysł ma być realizowany w miarę tanio. Rzecz jasna, z racji, iż jest to projekt szkolny, a nie typowa rekonstrukcja historyczna, w niektórych momentach musimy iść na kompromisy. Nie każdy rodzic może sobie pozwolić na tkaninę wełnianą czy lnianą o odpowiednim splocie i naturalnie farbowaną, w związku z czym dozwolony został len z domieszką bawełny i sama bawełna. Do kolorów też postanowiłyśmy się nie czepiać. Od czegoś trzeba zacząć, a my stawiamy na naukę przez zabawę.

Wracając jednak do mojej osobistej twórczości. Jak już pisałam, ostatnimi czasy zaopatrzyłam się w hurtowe niemal ilości lnu w postaci letnich, luźnych spodni w dużych rozmiarach. Warunek: naturalny len 100%. Pod tym względem nie robiłam wyjątków. Osobiście "niehistoryczne" domieszki z importowaną bawełną w przedbiegach odrzucałam. Ze względu na preferencje Dziecięcia Młodszego na giezło zostały przeznaczone te spodnie w kolorze spranego buraczka. Sprawdziłam w "Kuchni Słowian": podobny kolor można było otrzymać naturalnie. Niekoniecznie dzięki rzeczonym buraczkom, sprowadzonym dopiero przez Bonę. Same spodnie pierwotnie prezentowały się tak:


Do tego będzie także lniany fartuszek w kolorze zbliżonym do turkusu.




Cztery takie bieżniki udało mi się kupić w "Szmizjerce" na ul. Dwornej. To z resztą doskonały punkt zaopatrzenia w materiały do "recyklingu". Starczy na słowiańskie fartuchy dla całej rodziny. 

Po zmierzeniu Zainteresowanej przystąpiłam do cięcia tkaniny, moją ulubioną metodą (jak na krawca dyplomowanego przystało - wstyd się przyznać!) czyli "na oko".




Zadanie było o tyle utrudnione, że jedna z nogawek była u dołu mocno wystrzępiona. W związku z powyższym musiałam tak zaplanować całość, aby ominąć newralgiczny punkt a jednocześnie tak wykorzystać resztę, by tkaniny starczyło na całe giezło (na ok. 128 cm wzrostu).


U dołu, w prawej części nogawki,
wyraźnie widoczny wyszarpany fragment tkaniny.

Po kilku chwilach zwątpienia koniec końców udało mi się skroić zaplanowany strój. Z przyczyn technicznych nie jest on ani do ziemi (ale jest do kostek), ani bardzo rozkloszowany. Koszula nie jest przylegająca, a od pasa do ziemi wszyte zostały kliny, lekko poszerzające giezło ku dołowi. Tu znowu problemy z ilością materiału dały o sobie znać i kliny, aby w ogóle miały szansę zostać ujęte, zostały pozszywane z pozostałych, mniejszych kawałków.

Niemniej w efekcie całość udało się pozeszywać tak, aby tworzyła spójną całość, z zachowaniem jednakże (dla ułatwienia) kilku pierwotnych szwów. Gdyby nie chroniczny niedobór czasu prawdopodobnie pokusiłabym się o szycie ręczne (moje ulubione z resztą) a tak posłużyłam się współczesną technologią w postaci maszyny. Efekt mniej więcej taki, jak na zdjęciu poniżej:




Niestety pewien problem nastręczyło wykończenie. Zaplanowana pierwotnie krajka okazała się kompletnie niedostępna, ani w Łomży, ani w kilku pasmanteriach w Warszawie. Internet zaoferował pomoc w postaci allegro, gdzie jednak wyszukane krajki zyskiwały zawrotną, jak na moje skromne możliwości, kwotę blisko 90 zł. za mniej więcej 5 m. taśmy. Rzecz jasna wiem, że wykonanie tego typu dodatku to kwestia poświęconego czasu i materiału, więc trudno mi się dziwić, jednakże koszt nie przystawał do "ekonomicznego" podejścia do projektu, w związku z czym został wymieniony na "tańszy zamiennik" w postaci motków kordonku (ok. 4 zł. za motek). Ze względu na tonację giezła postawiłam na kontrast, czyli biały, żółty i blado zielony (jakkolwiek by tego koloru nie nazwać). Na początek białym kordonkiem zaznaczyłam linię brzegową, taka "a'la fastryga". 



Potem jednak, zaczęłam dokształcać, zastanawiać i rozplanowywać. Koniec końców postanowiłam zaryzykować i zaczęłam... haft. Mam nadzieję, że nie popsuje mojej słowiańskiej wizji...



Przede mną jeszcze jedno jedno giezło, tym razem kobiece, i dwa stroje chłopięce. Oj, będzie się działo! Jeśli jesteście ciekawi, co z tego wszystkiego wyniknie, zaglądajcie!

A tyle zostało ze spodni ostatecznie: