poniedziałek, 5 marca 2018

Lniane woreczki - misja specjalna

Zdjęcie: Ana-chronia

Lniane woreczki - misja specjalna


Misja Średniowiecze trwa w najlepsze ale to nie znaczy, że w międzyczasie nie robię czegoś innego. 
Tym razem, na specjalne zamówienie uszyłam lniane woreczki (sztuk dwie). Materiał, kolor, forma... wszystko pod osobę zamawiającą. Miało być prosto i naturalnie. 


Zdjęcie: Ana-chronia

Całość została wykonana ręcznie: zarówno haft, jak i wszystkie szwy (z obrzuceniem brzegów włącznie). Takie 100% rękodzieło. Efekt? Oceńcie sami.

Zdjęcie: Ana-chronia


Zdjęcie: Ana-chronia

niedziela, 25 lutego 2018

"Misja Średniowiecze" cz.1


Misja "Średniowiecze"




Aż żal, jak bardzo zaniedbuję to miejsce, ale obowiązków mam aż nadto. Czasami myślę, że z połowy powinnam zrezygnować, tak dla własnego zdrowia psychicznego, ale... z czegoś trzeba żyć. Ot, taka proza życia.

Z drugiej strony to, co mnie spotyka, zdaje się jednak spełnieniem marzeń. Zawsze czułam, że nie pasuję do obecnych czasów, z różnych przyczyn. Dlatego jak tonący brzytwy chwytam się wszelkich momentów, które choć na chwilę przeniosą mnie gdzie indziej. Ale o tym już wiecie.

Tym razem, wykorzystując fakt zbliżających się obchodów 600-lecia naszego miasta, postanowiłam również wnieść swoją cegiełkę. A tak właściwie: cegiełki, ale o tym kiedy indziej. Póki co niech wystarczy Wam fakt, iż "Misję Średniowiecze" uważam za rozpoczętą!

Na początek przedstawię Wam, na czym ten mój wkład będzie polegał: w tym wypadku (choć - jak mówiłam - nie jest to jedyna cegiełka) na szyciu średniowiecznych strojów dla dorosłych i zaprzyjaźnionych dzieci. Wszystko po to, aby zainteresowane osoby mogły wziąć udział w paradzie, mającej przenieść nas do początku XV wieku, do czasów, gdy w naszym mieście stał zamek książąt mazowieckich. Brzmi jak bajka, biorąc pod uwagę, że dziś nie ma po nim widocznego śladu, a w jego miejscu stoi szereg prywatnych domostw. A jednak! Jeszcze do końca wojny stał budynek książęcego skarbca.

Wracając jednak do misji (choć historia pewnie będzie się gdzieś przeplatać): pracę nad projektem rozpoczęłam od cotte simple, czyli sukni spodniej, dla koleżanki. Sama wybrała materiał - niebieski len tkany w jodełkę oraz pomarańczowy i żółty len na wierzchnie cotehardie z tipettami. 



Początki wcale nie były takie łatwe, mimo nieskomplikowanego kroju. A to wszystko przez mój brak czasu na przyjemności (czytaj: na szycie) i strach przed niepowodzeniem (w końcu chodzi o czyjeś zaufanie pokładane w moich "nieużywanych" długo umiejętnościach).




Częściowym ułatwieniem (a z pewnością oszczędnością czasu ;) ) było zlecenie na szycie maszynowe, nie - jak ja to sobie wyobrażałam - ręczne.


Ręcznie miałam okazję wykończyć sznurowanie z przodu sukni. Efekt? Sami widzicie. Właścicielka (póki co) zadowolona :)

wtorek, 26 września 2017

Pseudopoetyckie zapiski Irenki: "Tańczę w deszczu"

Zdjęcie: Ana-chronia

Pseudopoetyckie zapiski Irenki

"Tańczę w deszczu"


Są takie chwile, gdy wydaje się, że niebo spada na głowę. Łzy deszczu nie zawsze przynoszą upragnione ukojenie. Ale, jak powiedział kiedyś ktoś mądrzejszy ode mnie: "W życiu nie chodzi o to, aby przeczekać aż burza minie, ale o to, by nauczyć się tańczyć w deszczu"...


Tańczę w deszczu

Wśród mroku ulicy
W deszczu zimnej toni
Wiatr liśćmi kołysze
Z ptakami w sen goni
Otacza mnie wkoło
We włosach wiruje
Raz w dół wartko spada
To w górę szybuje
Martwą dłonią dotyka
Srebrne nitki czasu
Szaleje dookoła...
A ja tańczę w deszczu.

Biały pył wokoło 
W umyśle się wije
Narkotyczną siłą 
Swą rozum zabija
Brzęczą srebrne dzwonki
Na śmierci sukience
Ku kobiecie w czerni 
Wyciągają ręce.
Idzie Mroczna Pani
Ziemię szatą głaszcze
Zimnem świat zdejmuje...
A ja tańczę w deszczu.

Lecą z nieba na dół
Deszczu zimne strugi
Księżyc w pełni na ziemię
Kładzie blade smugi
Straszy białym obliczem
Spomiędzy chmur wrogich
W cieniu skrywszy losu
Poplątane drogi.
Wionie pustką ulica 
W smutku nocnym blasku
Mrok gasi nadzieję...
A ja tańczę w deszczu.


Choć wiersz jest stary, prawdopodobnie jest już pełnoletni, to jednak coś z niego pozostaje aktualne...
Każdego dnia uczę się tańczyć w deszczu.

niedziela, 11 czerwca 2017

Pseudopoetyckie zapiski Irenki: "Kamienne schodki"

Zdjęcie: Ana-chronia

Pseudopoetyckie Zapiski Irenki

"Kamienne schodki"


Kiedy gruzami pokrył się świat
A zamiast ulic było pustkowie
Łzy ludzkie
Zwykłych tragedii ślad
Patrzyły w póżnię.
Co będzie? Kto wie?...

Po schodkach w górę
Po schodkach w dół
Biegają dzieci
Wesoło
Nad rzekę
Teraz, gdzie drewniany
Kiedyś był port,
Żydowskie łaźnie…
W czasach, gdy człowiek
Był tylko człowiekiem.

                                                       

środa, 7 czerwca 2017

Pseudopoetyckie Zapiski Irenki: "Potok"


Zdjęcie: Ana-chronia

 Pseudopoetyckie Zapiski Irenki 

"Potok"


Niestety czas nie jest moim sprzymierzeńcem. Mimo wielu planów i pomysłów na posty, mało mam okazji aby rzeczywiście coś napisać. Praca, dom, obowiązki... A chwile na drobne przyjemności są wykradane niczym najcenniejsze skarby.

W nierzadkich ostatnio momentach przygnębienia i zwątpienia w sens wszystkiego (wypływającego chyba tak na prawdę z przemęczenia) uciekam myślami do tego, za czym tęsknię. Do ciszy, spokoju i natury. Do gór...


Potok

Szaleje i tańczy
kroplami się burzy
Opływa skały,
tysiące kamieni
I trawy rosi
i brzegi podmywa
I w blasku słonecznym
tęczami się mieni

Bawiąc się – płynie
i gubi się w wirach
By znów wyjść
na kamień
zaklętym błękitem
I szumieć, i huczeć,
i spadać, i płynąć
I za dnia, i w nocy
wieczorem
i świtem…

I gada z tym wiatrem
co spada gdzieś z góry
Z tym dzikim,
z tym górskim,
z tym nieposkromionym
Co w tańcu całował
obłoki i chmury
A potem w toń wpychał
iglaste korony



Zdjęcie: Ana-chronia
Zdjęcie: Ana-chronia
Zdjęcie: Ana-chronia

środa, 9 listopada 2016

O powrotach - anachronicznie


O powrotach - anachronicznie


Byliście kiedyś w sytuacji, w której ktoś bliski wyjechał gdzieś, na drugi koniec świata? Otóż: jakiś czas temu pożegnałam bardzo bliską mi osobę, właśnie z takiego powodu - wyjazdu na koniec świata.
Żeby było śmieszniej, zanim powiadomiła mnie o swojej decyzji, dostałam od Niej dwa kubeczki - bliźniaczki, takie "moje". I właśnie tuż przed wiadomością o wyjeździe jeden z tych kubeczków spadł z szafki tak nieszczęśliwie, że niewiele było do ratowania. Niestety po Dziadkach odziedziczyłam coś, co nazywane jest "intuicją". Czułam, że zajdzie coś, co nas rozdzieli i to nie będzie "na chwilę".
Tak też się stało. Bliska mi osoba podjęła decyzję o wyjeździe i praktycznie z dnia na dzień - już Jej nie było. 

Czas mijał. Stracony kubeczek (który był moim ulubionym) wisiał mi gdzieś tam, z tyłu głowy, podobnie jak odległa teraz Bliska Osoba. Aż w końcu, przy okazji standardowej wizyty w pewnym sklepie trafiłam na "klony" mojego fajansu. Rzecz jasna musiałam uzupełnić braki, więc wzięłam dwa, ostatnie. 

Nomen omen wkrótce potem dostałam niespodziewaną wiadomość: ot, moja Bliska Osoba postanowiła wrócić. Niemal równie nagle, jak wyjechała. Długo nie mogłam dać temu wiary. Niemniej zaczęłam zastanawiać się nad "prezentem powitalnym". Takim miłym akcentem na dzień dobry. Co nie jest ani nie było prostą sprawą, bo gusta mamy w wielu kwestiach odmienne. Szukałam więc inspiracji dookoła, bez większych sukcesów. Aż do momentu, gdy trafiłam na wyprzedaż w likwidowanej (ku mojej ogromnej zgrozie i żałości) "Pikoterii". Rzut okiem na cudeńka (które najchętniej przygarnęłabym wszystkie, gdybym tylko miała gdzie i za co) pozwolił mi wyłowić parę filiżanek. W niezapominajki... Wiedziałam, że to "to". 



Pod koniec sierpnia zaczęłam przygotowywać kosz powitalny. Do filiżanek i herbaty (oczywiście również z Pikoterii) dołączył sok malinowy (mój mały hand made od serca).


Potem już tylko (szumnie powiedziane) pakowanie...


...aby powstał efekt końcowy:


Tu i tak zabrakło jeszcze pewnych drobiazgów, ale to akurat już bez znaczenia. Chodziło mi przedstawienie ogólnego zamysłu.

Jeśli dziwi Was obecność kubeczka, to został on przeznaczony dla Towarzyszki Bliskiej Osoby. Z tą myślą był kupiony i dostarczony;)

Pozostaje mi mieć nadzieję, że prezent sprawił obdarowanej radość i dodać: Cieszę się, że wróciłaś!

wtorek, 8 listopada 2016

Przepiśnik Irenki - Sok z malin



Przepiśnik Irenki

 Sok z malin


Jesień to czas bardzo zdradliwy. Dla wielu osób jesienne wyjścia kończą się różnorodnymi infekcjami wirusowymi, grypami i katarami. Jako, że sama padłam ofiarą przeziębienia postanowiłam przedstawić mój sposób na walkę z infekcją. 
Szczerze mówiąc paskudztwo dopadło mnie na moje własne życzenie. Od wielu tygodni żyłam bowiem w ciągłym biegu, niewyspana, niedożywiona (bo przecież na jedzenie w ciągu dnia nie ma czasu) i chronicznym stresie. No nie można wyobrazić sobie lepszej podstawy dla choroby, jak osłabiony organizm! A wystarczyło znaleźć chwilę dla siebie...

No, ale nic, stało się. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, czas zacząć działać. O moich sposobach walki z przeziębieniami już kiedyś w Ziołowym Zakątku pisałam. Ale nie zdradziłam Wam jak dotąd mojego sekretnego, w stu procentach tajnego "uzdrawiacza". Otóż moim numerem jeden w sytuacjach kryzysowych jest... sok z malin. Ale nie jakiś tam ze sklepu, jeden z tych, których lista składników sięga połowy etykiety, zawiera super substancję słodzącą zwaną syropem glukozowo-fruktozowym, albo zaczyna się magicznym słowem cukier. W moim przepisie cukier jest, bo i jakże, ale mój przepis na pewno od niego się nie zaczyna. A warto pamiętać, że to, co etykiecie jest pierwsze, tego jest najwięcej.

Wszystkich ciekawych informuję, że niżej umieszczony przepis jest moją tradycją rodzinną. W ten sposób robiła sok malinowy moja Mama, moja Babcia, cioteczna Babka... Wcześniejszych pokoleń nie dane mi było poznać osobiście, więc powiedzmy, że to przepis mojej Babci.

Warto tez dodać, że przepis jest poniekąd nieco spóźniony. Robić go teraz na pewno nie będziecie, bo sezon na maliny to sierpień, ewentualnie początek września. Ale, jako że piszę o nim przy okazji "sezonu grypowego", możecie mając to na uwadze, pokusić się o jego wykonanie w przyszłym roku. Uwierzcie mi: w sezonie jesienno - zimowym jest bezcenny!

Przepiśnik Irenki 

Sok z malin

(Babci Adeli)

Składniki:
maliny
cukier

Około 1 kg cukru na 2 kg malin.

Wykonanie

Maliny opłukać na sitku. Wkładać warstwami do dużego słoja: warstwa malin na przemian z warstwą cukru. Powtarzać do wyczerpania owoców. Wierzch przysypać warstwą cukru.
Słój należy przykryć szczelnie gazą i odstawić w nasłonecznione miejsce (u mnie było to miejsce na szafce przy oknie kuchennym). 
Tak przygotowane maliny powinny stać minimum dwa tygodnie (tak, tak, dobrze widzicie). Im dłużej maliny stoją i "naciągają" sok, tym bardziej esencjonalny ekstrakt otrzymamy finalnie. Mój najlepszy sok stał trochę ponad miesiąc. Wyszedł na prawdę rewelacyjny (nie sfermentowany!). 

Kiedy uznacie, że sok jest już gotowy do zlania, przelejcie go przez sito do garnka i lekko podgrzejcie (max. 40 stopni, żeby nie utracił wartości odżywczych). W tym czasie, w piekarniku wyparzcie słoiki (lub butelki). Ja je ogrzewam w temperaturze 100 stopni. Następnie przelewamy sok do pojemników (słoików, butelek) i zakręcamy. W ten sposób przygotowane maliny mogą spokojnie przezimować. 

Pozostałe po "naciąganiu" soku owoce można wykorzystać do zrobienia nalewki. W tym celu wystarczy je zalać spirytusem.

Smacznego!