niedziela, 3 stycznia 2016

Pseudopoetyckie zapiski Irenki: "Sen o górach"



Pseudopoetyckie zapiski Irenki



Czy Wy też tak, jak ja, kochacie góry? W moim przypadku to nieco kontrowersyjna fascynacja, albowiem mam lęk wysokości. Tak, na prawdę. Mam lęk wysokości i to na prawdę problematyczny. Dosyć to dziwne, jak na osobę wychowaną na jedenastym piętrze warszawskiego bloku, niemniej taka jest prawda. Z resztą góry odkryłam już na prawdę późno, bo dopiero na studiach. Nie miałam też nigdy ciągotek do zdobywania górskich szczytów. Skąd więc taka fascynacja? Wbrew temu, co sądzą niektórzy, nie z racji towarzystwa, dzięki któremu je poznałam. Ale o to mniejsza. Zacznijmy od początku:

Jako dziecko rodzice zabierali mnie w różne zakątki Polski i zwiedzaliśmy na prawdę dużo. Dzięki Nim zobaczyłam morze i jeziora (choć nie byliśmy na Mazurach), urocze wioski i pogórze karpackie. Ale w górach nie byliśmy. Rzeszowszczyzna, Małopolska - tak, ale już Podhale - nie. Dlaczego? Może dlatego, że Mama miała lęk wysokości? A może Tata, spędzający wiele wakacyjnych tygodni w Rabce i okolicy miał przesyt? A może po prostu wszyscy zgodnie preferowali urokliwe polskie morze i szum fal?... Nie wiem. Możliwe, że wszystko po części miało jakiś wpływ. Grunt, że mnie morze i plaża nigdy nie pociągało. Bo i co tam robić? Kompleksy przeszkadzają mi w pokazywaniu się w bikini, pływać umiem klasycznie, "pieskiem", i to tylko dotąd, dopóki czuję grunt pod nogami. Brak tego poczucia skutkuje natychmiastowym atakiem paniki i podtopieniem. Żadna frajda. No, chyba że będę kiedyś miała zamysły samobójcze.

Co więc miałabym tam robić? Szczególnie, że jako posiadaczka "szlacheckiej" bladej cery i pieprzyków nawet nie powinnam się opalać? Rzecz jasna mam na ratunek najwspanialszy wynalazek - książki. Ale po co jechać setki kilometrów, żeby poczytać?... Ktoś może powiedzieć: dla widoków. Hm... być może. Tylko, że jako posiadaczka agorafobii do kompletu (a co! coś trzeba posiadać), źle się czuję mając przed sobą otwartą, bezkresną wręcz przestrzeń. I w dodatku ten nerwowy, nierytmiczny huk morskich fal rozbijających się o brzeg...

W taki oto sposób dotarłam do punktu, w którym odkryłam, że dobrze się czuję w górach. Żeby jednak nie było: nigdy nie byłam (jak dotąd przynajmniej) w górach zimą. Na nartach nie jeżdżę, po górach zimą łazić - średnio, bo to i szlaków nie widać, i lawina może zejść... Ale latem!... Tak tam pięknie! I mimo, że - jak już mówiłam - szczytów i przełęczy niewiele mam na swoim koncie, to jednak dla tej atmosfery, dla tej przyrody, dla tych widoków, zawsze chętnie tam pojadę. Teraz, zimą, kiedy wiem, że ani czasu, ani pieniędzy, ani cienia szansy na pojechanie tam nie ma, pozostaje mi tylko tęsknota. I czekanie do lata.




Sen o górach


Nie wiem czy wiecie, ale z naszymi polskimi górami była związana moja ulubiona poetka - "Wielka Maria", czyli Maria Pawlikowska-Jasnorzewska. Z resztą Jej mąż, Jan Gwalbert Henryk Pawlikowski, była synem znanego polskiego taternika, któremu zawdzięczamy wytyczenie wielu pięknych, górskich tras oraz zbadanie Jaskini Mylnej (stąd "okna Pawlikowskiego"). Sama poetka nieraz wybierała się na górskie szlaki, czemu zawdzięczamy całą serię wierszy.

Ja co prawda z Marią Pawlikowską mierzyć się nie zamierzam, niemniej próbując swych sił na różnych polach to i owo spłodziłam.
Utwór, który zaraz Wam przedstawię, ma już co prawda lat... Mocno "naście", jednak mimo infantylnej nieco formy, nie stracił wiele na treści. 



***
Teraz tylko we śnie
Widzę was góry kochane
Widzę szczyty skaliste
W obłoków szepty wsłuchane

Słońce koroną promieni
Zdobi wam głowy o świcie
Zmierzch zaś ukrywa was w cieniu
Z mgły srebrnej snując okrycie

Noc zaś próbuje ciemnością
W czarnych czeluściach was ukryć
A zima śniegiem was tuląc
Okryć cieplutkim futrem

Wiatr śpiewa pieśń w starych sosnach
Z radości szalejąc w konarach
Że wrócił już z letniej tułaczki
I znów w waszym świecie się znalazł...
***


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz